Koronawirus i gospodarka. Jak obecną sytuację komentują podlascy przedsiębiorcy?

Koronawirus i gospodarka. Jak obecną sytuację komentują podlascy przedsiębiorcy?

Pandemia, która właśnie zawładnęła każdą dziedziną naszego życia i społecznego funkcjonowania, na pewno przewartościuje zarówno polskie, jak i światowe rynki. Opustoszałe miasta i miasteczka, zamknięte placówki oświatowe, galerie handlowe, gabinety medyczne, bary i restauracje, zastygła branża hotelarska – świat się zatrzymał. Czy razem z nim stanęła podlaska gospodarka? Na to pytanie odpowiadają przedstawiciele różnych branż.

Sylwia Majewicz, Prezes Zarządu Podlaskich Zakładów Zbożowych S.A.

Pandemia w sposób nieoczekiwany i drastyczny zmieniła organizację naszej firmy. Odesłaliśmy wiele osób do pracy zdalnej w domu oraz wprowadziliśmy zabezpieczenia przed epidemią, co poskutkowało mniejszą efektywnością pracy. Ponadto firma ponosi dodatkowe koszty na nadzór pracowników i ochronę przed wirusem (mierzenie temperatury, zakup maseczek, kombinezonów). Nie chcieliśmy narażać zdrowia i życia naszych pracowników, dlatego zrezygnowaliśmy z wielu prac modernizacyjnych, aby osoby z zewnątrz nie wprowadzały dodatkowego zagrożenia dla ciągłości procesu produkcji.

Widzimy duże zagrożenie w chaosie na rynku. Wzrost cen zbóż na giełdach światowych, osłabienie polskiego złotego oraz strach przed wirusem powoduje niechęć do sprzedaży zbóż przez rolników, co tworzy zagrożenie zachwiania łańcucha dostaw i niepewność utrzymania produkcji.
Wprowadzenie kontroli na granicach wydłuża i komplikuje nam dostawy do wielu odbiorców wewnątrz UE. Prowadzenie działalności gospodarczej w obecnej chwili można porównać do prowadzenia firmy w czasie wojny. Przedsiębiorstwa nie mogę planować, inwestować, rozwijać się. Nie wiemy jak zachowają się banki, Urząd Skarbowy czy ZUS.

Obawiam się, że przedłużająca się sytuacja niepewności i chaosu na rynku doprowadzi do głębokiej recesji, wzrostu bezrobocia oraz fundamentalnego osłabienia polskiej gospodarki. Wiele gałęzi może zostać bezpowrotnie zniszczonych. Oczywiście spowoduje to lukę na rynku i szansę dla zupełnie nowych biznesów, co będzie cechą charakterystyczną „pokryzysowej” gospodarki.

Stary świat zostanie całkowicie przewartościowany. Nowy porządek gospodarczy, poprzez upadek wielu branż, stworzy możliwości innym.

Robert Kondracki, współwłaściciel firmy GoApps, producenta aplikacji mobilnych

W naszym przypadku przejście na pracę zdalną odbyło się z dnia na dzień, bez większych problemów. Firma była przygotowana na opuszczenie wspólnego biura, ponieważ mieliśmy do dyspozycji odpowiednie mechanizmy i narzędzia. Część z nas pracowała z domów od trzech miesięcy, a bez wyjątku działamy w tym trybie od połowy marca.

Od strony organizacyjnej wygląda to tak, że co dwa dni odbywamy wideokonferencję – to pozwala nam utrzymać porządek w projektach oraz mieć stały kontakt z zespołem. Jeśli chodzi o klientów, to nie odczuwają oni żadnej różnicy, ponieważ większość z nich jest spoza naszego regionu i kontaktujemy się z nimi zdalnie od samego początku współpracy. Wiemy też, że w tym trudnym czasie szczególnie obdarzają nas zaufaniem, którego nie nadwyrężamy.

Pandemia koronawirusa nie wpłynęła więc na kondycję naszej firmy. Nie przewidujemy też redukcji zatrudnienia, a wręcz przeciwnie – prowadzimy obecnie otwartą rekrutację na stanowisko zdalne.

Urszula Olechno współwłaścicielka sieci KOKU Sushi, posiadającej 26 lokali w całej Polsce

Nasza branża należy niestety do tych, które w wyniku epidemii ucierpią najmocniej. Po pierwsze dlatego, że lokale gastronomiczne zostały zamknięte do odwołania, więc nie zarabiają, a nie wszystkie weszły w rynek delivery. Po drugie dlatego, że jest to działalność kosztotwórcza.

Najbardziej dotknięte są te przedsiębiorstwa, które wcześniej nie realizowały dowozów. W tej grupie są np. restauracje, do których klienci przychodzili nie tylko na posiłek, ale dla samego miejsca, klimatu, muzyki itd. Pizzerie czy bary sushi zawsze kojarzyły się z jedzeniem na wynos i są one w stanie przez jakiś czas się jeszcze bronić. Ale restauracje z konsumpcją na miejscu są w opłakanej sytuacji. Próbują na szybko przekształcać się w bary mleczne, przerabiają menu na „stołówkowe”, oferują abonamenty, by ludzie zamawiali posiłki na cały tydzień. Jedna z lepszych białostockich restauracji zaczęła robić polską klasykę w wekach do domu: kartacze, pierogi, kotlety.

Poza tym biznes gastronomiczny to branża generująca bardzo wysokie koszty. Klienci chcą bywać w ładnych miejscach, najlepiej w centrum miasta, przy głównym deptaku. Czynsze są tam horrendalne. Norma to stawki na poziomie 30 – 50 tys. zł za lokal. Takie są jednak prawa rynku i kiedy restauracja funkcjonuje, jest w stanie na to zarobić. Ale w sytuacji bez precedensu, z jaką mamy teraz do czynienia, której nie można było przewidzieć ani się przed nią zabezpieczyć, robi się dramatycznie.

Kolejny wysoki koszt to zatrudnienie. Dla nas i dla wielu innych restauratorów priorytetem jest teraz utrzymanie zespołu. Musimy pomóc pracownikom przetrwać ten czas. Oni też pomagają nam, godząc się na utratę premii i innych dodatków do pensji, które otrzymywali pracując normalnie. Mało kto zdaje sobie sprawę, że na jedno danie w restauracji pracuje cały zespół. Goście widzą tylko kelnerkę i talerz, ale na zapleczu jest jeszcze cały sztab ludzi: szef kuchni, kucharze niższego szczebla, pracownicy administracji, księgowa, marketingowiec, panie zmywające, osoby sprzątające itd. Wysiłku i nakładów wymaga też stworzenie klimatu, gdzie liczy się wystrój, świeże kwiaty, świece, dobre mydło, muzyka itd. To wszystko kosztuje.

Koszty prowadzenia gastronomii podnoszą też różne koncesje i podatki, o których goście nawet nie wiedzą, takie jak np. koncesja na alkohol, opłaty za używanie ogródka, za powieszenie szyldu itd.

Dlatego gastronomii jest naprawdę bardzo ciężko.

Jeżeli inni przedsiębiorcy i samorządy nie wykażą teraz dobrej woli i nam nie pomogą, to trudno się będzie wielu lokalom podnieść. Już słyszę komentarze niektórych restauratorów, którzy twierdzą, że to jest ich koniec. W przypadku KOKU Sushi ta miesięczna przerwa (o ile nie zostanie przedłużona!) oznacza, że będziemy odrabiać straty do końca roku.

Już przesunęliśmy wszystkie nasze inwestycje na następny rok – plany związane z otwarciami nowych lokali, z dorocznym zjazdem franczyzobiorców, wprowadzeniem nowej karty, która tradycyjnie wchodziła na wiosnę. Nie robimy tego, bo wiąże się to z dodatkowymi kosztami: ulotek, standów, szkoleniami pracowników, zamawianiem towaru itd.
W tej sytuacji, niezawinionej, w jakiej znaleźliśmy się wszyscy po raz pierwszy, nie mamy innego wyjścia – musimy być solidarni. Wszyscy! Jeśli każdy ograniczy swoje zyski, tak by ulżyć innym podmiotom i partnerom, to uda się utrzymać wiele firm. Najgorsza rzecz jaką można teraz zrobić, to patrzeć tylko na koniec swego nosa. Jeśli nas stać – pomagajmy, by uratować innych, nawet nic na tym nie zyskując. Musimy po prostu wspierać się nawzajem. Sama zamawiam jedzenie w innych restauracjach. Nie zrywamy kontraktów, tylko prosimy o obniżenie stawek albo ich odroczenie. Im bardziej będziemy solidarni, tym więcej nas przetrwa.

Ewelina Górska, Specjalista neurolog i lekarz medycyny estetycznej, właścicielka gabinetu HBCmed

Jako lekarz i założycielka HBCmed nie spodziewałam się, że stanę przed takimi dylematami jak te, z którymi przyszło mi się zmierzyć obecnie.

Leczę pacjentów ze schorzeniami neurologicznymi oraz dbam o dobre samopoczucie i piękny wygląd skóry jako lekarz medycyny estetycznej już od 17 lat. Lubię swoją pracę i dlatego z pasją i zaangażowaniem zajmuję się pacjentami. Z potrzeby stworzenia miejsca, gdzie w komfortowych warunkach będę mogła leczyć pacjentów, założyłam HBCmed. Stałam się wtedy nie tylko lekarzem, ale i przedsiębiorcą. To pozwoliło mi dbać o wysokie standardy świadczenia usług medycznych, np. przez zatrudnienie odpowiedzialnych, wykwalifikowanych pracowników i dbanie o rozwój zawodowy według własnych potrzeb. Profesjonalizm w leczeniu to był mój cel. Wiedza i doświadczenie pozwoliły mi pomóc wielu pacjentom.

Jednak dziś stoję przed dylematem – czy zamknąć gabinet? Czy zamknąć klinikę HBCmed przed pacjentami, by tak naprawdę chronić nie tylko ich, ale i własny personel oraz siebie. Koronawirus zmienił pojęcie odpowiedzialnego zarządzania placówką medyczną. Do tej pory zastanawiałam się, w jaki sposób pomóc jak najszerszemu gronu pacjentów, a teraz myślę, że odpowiedzialność to odwołanie spotkań. To czas próby dla mojego zespołu, który ofiarnie przychodzi do pracy pomimo oczywistego zagrożenia. To czas próby dla pacjentów, którzy ze zrozumieniem przyjmują przełożenie nienagłych wizyt i godzą się na wystawienie e-recepty lub przesłanie pocztą niezbędnych dokumentów.

Obecna sytuacja ma jedną zaletę – mogę dostrzec zaangażowanie każdego, kto pracując naraża siebie oraz odpowiedzialność każdego, kto zostaje w domu z troski o swoich bliskich, ale też pomagając tym, którzy muszą pracować. Doceniam pracę wszystkich codziennych bohaterów mojego obecnego życia: portiera, który otwiera drzwi przychodni, pielęgniarki, która pomaga mi w leczeniu pacjentów, pani sprzątającej, która zapewnia czystość HBCmed, ale też ekspedientki, dzięki której moja rodzina ma co jeść, listonosza, który pozwala mi na komunikację z urzędami i pacjentami, ekipy, która wywozi śmieci gwarantując w miarę normalne funkcjonowanie w tych ciężkich czasach. Zauważyłam, że ludzie są dla siebie milsi, więcej rozumieją. Czyżby wirus atakujący układ oddechowy otworzył nam umysły i serca na innych ludzi?

Doceniaj, nie oceniaj – oto obecny stan emocji społecznych.

To dobrze, że staliśmy się empatyczni, zwracamy się do siebie uprzejmie, zauważamy bez czego można żyć, a co jest nam niezbędne. I choć jako przedsiębiorca ubolewam nad oczywistym pogorszeniem sytuacji finansowej HBCmed, jako lekarz często muszę ograniczyć kontakt z pacjentami do telemedycyny, to jako człowiek jestem wdzięczna za ten czas, w którym doceniłam jeszcze bardziej mój wspaniały zespół oraz wszystkich, którzy z poczuciem obowiązku chodzą do pracy pomimo ryzyka zakażenia. Czas, w którym przekonałam się raz jeszcze, że zdrowie to wartość absolutnie najważniejsza. Czas, w którym mogę się skupić na najbliższych i ich potrzebach równie mocno jak dotychczas koncentrowałam się na pracy, czasem zaniedbując swe obowiązki względem najważniejszych dla mnie osób. Zaś po tym czasie próby własnego charakteru, czasie lęku o najbliższych i troski o pacjentów oraz sytuację ekonomiczną własnego przedsiębiorstwa leczniczego, przyjdzie inny czas – budowania nowych standardów w komunikacji międzyludzkiej. Jeżeli przeżyjemy, jestem pewna, że będziemy się bardziej doceniać, szanować, lubić.

Dodaj komentarz